Rosół

Jedną z najważniejszych czynności gospodarstwa kobiecego jest bez wątpienia gotowanie. Ale nie tak łatwo zadanie to spełnić, jakby się zdawało i gospodyni nieobeznana z sztuką kucharską, chociażby nie żałowała pracy i kosztów, sama nie będzie mogła go spełnić jak należy.

Marja Śleżańska – „Kucharz polski”

 

Uwielbiałam ciepło babcinej kuchni. Bogactwo zapachów rozchodzących się spod drżących na garnkach pokrywek otulało mnie dając przedsmak przygotowywanej właśnie uczty. Babcia zawsze powtarzała, że prawdziwe gotowanie zaczyna się w momencie zakupów. Ważny był każdy składnik, jego świeżość, jakość, miejsce skąd przychodził. Dotyczyło to wszystkiego: mięs, warzyw, mąki, kaszy, jajek, mleka, śmietany i wszystkich innych produktów, które zmieszane ze sobą w tajemniczych, znanych tylko babci proporcjach, stawały się przepysznymi pierogami, pieczeniami, zupami. Każdy składnik kupowany przez babcię miał za sobą dopytywanie, biadolenie, zachwalanie, narzekanie, odkładanie, wpychanie do koszyka na siłę i cały ten teatr, który odgrywany jest ku obopólnej satysfakcji sprzedającego i kupującego. Jak już się znalazł na kuchennym stole poddawany był ponownym skrupulatnym oględzinom, którym zawsze towarzyszyła zatroskana mina, jakby babcia sama podważała swoją decyzję o jego zakupie. Potem nóż oddzielał wszystko, co mogłoby zepsuć ostateczny smak. Bez trudu wykrawał wszystkie niepotrzebne ścięgna, błony, kości i inne pozostałości dawnego życia. Pamiętam gniewne spojrzenie rzucane przez babcię, gdy nie był odpowiednio ostry. Dziadek podnosił się wtedy z kuchennego krzesła, składał rozłożoną na stole gazetę i pomrukując coś niewyraźnie pod nosem wyciągał z szuflady srebrzystoszarą osełkę. Z namaszczeniem przesuwał lśniącą stal po jej powierzchni, co chwila sprawdzając kciukiem ostrość klingi.

…mój szef po raz pierwszy wysłał mnie w podróż służbową i to sprawiło że znalazłam się wtedy na tym małym dworcu w Milanówku to chyba jakaś ręka Boga albo raczej bicz boży Atylla – to jego przypominałam jak poszłam za tobą i za nią do starej willi i przez okno widziałam jak śmiałeś się do niej a ona zaplatała ręce na wydatnym już brzuchu i śmiała się do ciebie i do tej pięcioletniej dziewczynki z kruczoczarnymi włosami i twoimi oczami. Nie pamiętam ile tam stałam wróciłam do domu i od tej pory był już tylko Atylla a wszystkie twoje rzeczy wylądowały na śmietniku bo przez trzy lata nazbierało się tego ze wspomnień pozostał tylko numer twojego telefonu w mojej komórce abym z satysfakcją mogła odrzucać połączenia i wykrzyczałam to wszystko do mojego laptopa i wcisnęłam „wyślij” i poszło ta moja cała wściekłość i rozgoryczenie a może trochę i żal do ciebie na odpowiedź nie czekałam tylko otworzyłam wino potem drugie i trzecie nie zasnęłam do rana więc musiałam ssać miętówki w drodze do pracy gdzie jak zwykle byłam nienaganna…

Królową babcinych potraw był rosół. Babcia mawiała, że bez rosołu nie ma porządnego obiadu. Miała na myśli obiad, który przygotowywała z okazji rodzinnych świąt i uroczystości. W normalne dni wystarczała każda inna zupa – pomidorowa, ogórkowa, fasolowa, krupnik – asortyment zup miała nieskończony. Rosół był jednak gwiazdą. To w jego przygotowanie wkładała najwięcej energii. Zawsze powtarzała, że o jego mocy stanowi jakość użytego mięsa. Powinno być świeże i bez kawałeczka kości. Kości nie dają tej mocy, co mięso. Wygotowuje się z nich tylko tłuszcz i szpik, zabijając cały aromat i klarowność rosołu. Jej słowa pamiętam do dziś i rosół robię dokładnie według jej przepisu. Tak robiły wszystkie kobiety w naszej rodzinie. Gotując zawsze wyobrażam sobie moje praprababcie wracające z targu z pełnymi koszykami a potem mruczące nad parującym garnkiem niczym czarownice warzące jakiś tajemny eliksir.

…ale od tej pory wino stało się moim najlepszym przyjacielem wino w ilości dużo albo bardzo dużo i znajomy zawsze przywiózł mi torebkę czegoś co pozwalało choć na chwilę zapomnieć o nastrojowych świecach nieśmiałych piersiach po raz pierwszy dotykanych uściskach i kwiatach i wsuwaniu się w najtajniejsze zakamarki ciała gdzie jeszcze nikogo nie było bo jakoś tak się nie złożyło w liceum a na studiach tylko nauka i nauka potem praca i rzadkie wyjazdy gdzie bywało kilku chętnych na moje ciało ale ja już się wstydziłam że to mój pierwszy raz i nagle ty który pokonałeś te wszystkie moje zamki zameczki i zabezpieczenia otworzyłeś je na cały świat i sprawiłeś że poczułam coś czego jeszcze w życiu nie miałam i chciało mi się zakładać najładniejszą bieliznę tylko po to abyś ją ze mnie mógł zdejmować do końca życia ale ta mała dziewczynka z twoimi oczami…

Kuchnia w mojej mazurskiej chacie pachnie czystością. Wczoraj wyszorowałam dokładnie deski podłogi ryżową szczotką. Tak jak robiła to babcia. Tylko woda z mydlinami i szczotka. Mięso opłukuję dokładnie w cebrzyku z zimną wodą wprost ze studni. Czemu ze studni a nie z kranu? To jest czyściutka woda, nieskażona smakiem i zapachem cywilizacji. Kilka razy ją zmieniam. Do gotowania mam specjalny, duży, emaliowany garnek. Wkładam tam opłukane mięso, zalewam zimną wodą, też ze studni, dodaję odrobinę soli i stawiam na starej kuchni, opalanej drewnem. Rozpaliłam zaraz po przyjeździe, żeby się płyta nagrzała. Jest ciepło, płoną też polana w kominku. Lubię ciepło i lubię zapach palącego się drewna.

…wywróciło się wszystko i na mojej do tej pory nienagannej garsonce zaczęły pojawiać się plamy na początku niewielkie prawie niewidoczne z czasem coraz większe że zaczęli zauważać je inni a miętowe tik taki kupowałam już hurtowo makijaż nie był w stanie ukryć podkrążonych oczu w weekendy nie zadawałam sobie nawet trudu aby zmieniać bieliznę nie było na to czasu pomiędzy kreskami białego proszku i kolejnymi butelkami wina i tak właśnie w pewną sobotnią noc stołek w moim osiedlowym barze gdzie chodziłam tylko w weekendy rozkoszując się zapachem tanich papierosów i niedomytych ciał i tą panującą w takich miejscach swobodą bo nikt tu nikogo nie pytał po co się tu znalazł wszyscy mieli jakieś powody mniejsze lub większe a w zasadzie nie było powodów mniejszych i większych były tylko powody i gdy ten stołek się znarowił i zrzucił mnie z siebie wtedy właśnie poznałam Matyldę a po półgodzinnym prysznicu naprzemiennie zimnym i ciepłym byłam w końcu gotowa założyć jej czyste ciuchy i usiąść w fotelu w twoim mieszkaniu ściskając kurczowo duży kubek z Myszką Miki i z czarną bardzo słodką kawą i słuchałam i mówiłam i słuchałam i rozmawiałyśmy o naszych pierwszych i jedynych mężczyznach że niedobrze jak się tak zaczyna bo pozostaje to później gdzieś w głowie i robi krzywdę na całe życie…

Wszystkie pozostałości wrzucam do reklamówki. Później spalę je w ognisku. Zabieram się za warzywa. Najpierw myję je starannie. Też w wodzie ze studni. Umyte rozkładam na stole na czystych ściereczkach, niech trochę obeschną. W międzyczasie ostrzę noże. Do warzyw używam innych niż do mięsa.

…w poniedziałek w pracy byłam już nienaganna wyrzuciłam wszystkie butelki pełne i puste i wymazałam numer znajomego z plastikowymi woreczkami z mojej komórki teraz już nie piję alkoholu czasami pozwalam sobie na lampkę czerwonego wina podczas spotkań z Matyldą bo to ona pokazała mi możliwości zawrócenia czasu nie tego co biegnie na zewnątrz nas bo tego zatrzymać ani zawrócić się nie da ale tego biegnącego w nas nad którym możemy panować a odkryła to w szpitalu oglądając z innymi czubkami telewizję i wróciła do czasu przed pierwszym wieczorem w wynajętym hotelowym pokoju ze swoim jedynym w którym kochały się wszystkie kobiety w pracy a ona była dumna że z wszystkich tych kobiet doświadczonych i niedoświadczonych on wybrał właśnie ciebie niedoświadczoną ale oferującą mu całą siebie do zdobywania miejsc do tej pory nieeksplorowanych i czekała na te jego eksploracje i odkrycia do momentu gdy znalazła jego telefon a były tam jej SMS-y i SMS-y od innych dziewczyn dużo tych SMS-ów i były takie które bolały a ona myślała że świat jest tak pięknie poukładany i te tabletki wywróciły go do góry nogami i właśnie wtedy w szpitalu wpadła na pomysł cofania czasu bo marzenia zakochanych dziewczyn są potężną siłą która najczęściej niszczy głowy w których się wykluły…

Pilnuję, żeby ogień pod płytą nie był za mocny. Mięso powinno gotować się na wolnym ogniu. Łyżką zbieram pierwsze szumowiny. Za godzinę wrzucę warzywa.

…i Matylda zabrała mnie w drogę pod prąd upływającemu czasowi musiałam zebrać siły ale sama świadomość że można zawrócić czas powodowała że nie potrzebne były tabletki alkohol i inne wspomagacze i myśli które do tej pory zamieniały się w ostre sztylety tnące mnie od stóp do głów zamieniały się w tęczowe fale o łagodnie zaokrąglonych brzegach otulające biegnący we mnie czas łagodnie go zawracając tak jak mówiła Matylda że teraz myśli nie robią krzywdy tylko chodzą tam gdzie chcesz i kiedy chcesz jak psy wyprowadzone na smyczy…

Zbieram kolejne szumowiny i przysiadam na drewnianym pieńku. Przytaszczyłam go wczoraj z drewutni. Na szafce, na drewnianej stolnicy leży przygotowany przeze mnie wcześniej makaron. Bardzo lubię robić makaron. Przepis mam również od babci. Wysypuję na stolnicę stołu kopczyk przesianej mąki, robię na jego czubku krater, w który wbijam jajko. Szczypta soli, odrobina mleka, zimnej wody i delikatnie zanurzam ręce w tym białym puchu. Żółtka na początku ześlizgują się po puchowej powierzchni, ale napotykając moje ręce delikatnie rozlewają się, zmieniając kolor ugniatanej masy na bladożółty. Rozwałkowuję wyrobione już ciasto na cieniutkie placuszki i nożem wykrawam wąskie pasemka. Roztrząsam je po stolnicy i zostawiam do obeschnięcia. Makaron będę gotować przed samym podaniem na stół.

…czasem rzeczy najprostsze są dla nas niewidoczne skryte za konwenansami, przyzwyczajeniami opiniami ja też tak uważałam i dopóki nie spotkałam Matyldy wiele razy chciałam wybrać numer telefonu do ciebie ale ona mówiła żebym poczekała aż będę gotowa tak jak ona była gotowa choć u niej trwało to trzy miesiące a u mnie dłużej ale jak się za długo czeka to myśli znowu zaczynają kaleczyć…

 Czas na warzywa. Obieram marchewki. Od ich ilości zależy słodycz rosołu. Nie lubię jak jest jej za dużo. Wystarczą dwie, ale spore. Pietruszka – niepowtarzalny aromat. Konieczne są co najmniej trzy sztuki. Mały seler. Por – cała biała część – zieloną wyrzucam. Nie kroję, wrzucam w całości. Jeszcze kawałek włoskiej kapusty. Najpierw ją sparzam wrzątkiem, żeby straciła gorycz. Sporą cebulę obieram, nabijam na stary widelec i opiekam nad ogniem aż stanie się czarna. Dzięki niej rosół będzie miał barwę ciemnego złota.

…już minął prawie rok od momentu gdy stałam w ogrodzie i widziałam jak przygotowujesz kolację dla całej rodziny stałam tam w tym Milanówku i patrzyłam a moje marzenia uciekały po kolei z szelestem pośród wypielęgnowanych rabatek z pelargoniami w skrzynkach i malw okalających okno niczym kolorowe wieże i powoli ginęły świece kwiaty zapach czystej pościeli ból i rozkosz w jedno splecione tak samo było u Matyldy ale ona mogła znowu oczekiwać na ból i rozkosz bo zawróciła już czas i nie potrzebowała żadnych małych pomocników jak śpiewali Rolling Stonesi…

Mięso gotuje się już ponad godzinę. Jego aromat coraz wyraźniej nakłada się na zapach palących się w kominku bukowych bierwion. Szumowiny przestały się pojawiać. Zdejmuję garnek z ognia. Teraz czas na sposób babci. Do gorącego wywaru dodaję łyżkę czystej, zimnej wody – ze studni. Od razu ścina się cały tłuszcz. Babcia nazywała go pozłotą. Zbieram zestalone grudki i wyrzucam do reklamówki.

…i ja miałam chwile zwątpienia, w której myśli na powrót nabierały ostrych krawędzi i nagle zaczynały gonić jedna za drugą zostawiając mnie w poczuciu nieskończoności tej gonitwy bo jak człowiek coś odwleka to zaczyna się w końcu zastanawiać czy droga jest słuszna i zaczyna wątpić a to zwątpienie powoduje że myśli zrywają się ze smyczy i zaczynają kaleczyć bardzo bardzo mocno…

Teraz wszystkie warzywa lądują w garnku. Dorzucam po dwa ziarnka pieprzu i ziela angielskiego. Tyle wystarczy. Smak ma być z mięsa i warzyw a nie z przypraw. Dorzucam kilka polan do ognia pod kuchenką. Teraz mam co najmniej dwie godziny wolnego. Dwie godziny do czasu, aż rosół będzie gotowy i dwie godziny do przyjazdu Matyldy.

…wreszcie nadszedł odpowiedni czas i zadzwoniłam zdziwił się ale mówiłeś te wszystkie pierdoły – że mnie jednak kochasz – żeby nie dzieci to byś – i takie tam farmazony jakie mówią wszyscy mężczyźni na całym świecie tak jest w książkach napisane i tak mówiła Matylda nie słuchałam a jak skończyłeś zaproponowałam wyjazd na Mazury tam były wspomnienia bo tam część tych wspomnień zostawiliśmy kiedyś dawno temu i mówiłam – że tęsknię za tobą – za twoim ciałem – że nikt nigdy dla mnie tyle nie znaczył – że nieważna żona i dzieci – że… i tak dalej i nie musiałam cię namawiać…

Siedzę na pieńku i machinalnie przesypuję w rękach wyschnięty już makaron. W kuchence i kominku cicho strzelają drewniane szczapy. Zrobiłam już wszystko, co powinnam. Teraz należy już tylko czekać. Rosół zdejmę z ognia dopiero przed samym podaniem go do stołu. Wcześniej ugotuję makaron.

…od razu wylądowaliśmy w kuchni kiedyś często tak robiliśmy i znowu leżałam na stole przy którym jadaliśmy śniadania z kawą z dużą ilością mleka i jajecznicą z kurkami bo lubiliśmy zbierać grzyby w lasku nieopodal a kurki tam zawsze były tylko trzeba było wiedzieć gdzie szukać pewnie już dawno nie widział ładnych koronkowych majtek i ten ogień w brzuchu przypomniał mi tamte dni i ciało oddało się przyjemności ale umysł pozostał chłodny i wszystkie chwile widziałam skąpane w dziwnej czerwonawej poświacie aż do momentu na który czekałam gdzie świece, szampan, koronkowa bielizna i brak bielizny nieśmiały dotyk coraz śmielszy i ciekawość i lęk i dłonie na zawstydzonych piersiach i ciężar ciała wciskającego się we wszystkie zakamarki prowadząc od bólu do rozkoszy i smakowałam to jeszcze raz a ty się wyprężyłeś stęknąłeś ochryple zawsze tak robiłeś i odchyliłeś głowę do tyłu…

Wstawiam na kuchenkę garnek z wodą. To na makaron. Matylda będzie już niedługo. Próbuję rosół. Jest doskonały, a ja lubię doskonałość. Jego smak niesie w sobie historię tych wszystkich składników, które zostały zużyte do jego przygotowania. Warto poświęcić czas na ich staranne dobranie. Na co dzień nie staramy się tak bardzo, więc potem musimy ten czas zawracać. Woda się zagotowała. Wrzucam pasemka ciasta, czekając aż wypłyną. Przelewam przez durszlak i chwilkę trzymam pod zimną wodą, żeby makaron się zahartował.

…przez chwilę wydawało mi się że mówisz coś do mnie ale słowa nie wydobywały się z ust tylko z tej szeroko rozwartej szczeliny z krwawymi poszarpanymi brzegami jak skrzela ryb które dziadek wyciągał z wody a nóż ze zgrzytem zatrzymał się na kręgosłupie a ty ze zdziwieniem zsunąłeś się ze mnie i z głuchym łoskotem przyjęła cię podłoga obok pieńka przy którym stała siekiera i naprawdę nie wiedziałam czy to ty i twoja głowa czy ty i twój tułów – dobrze że przez ostatni rok nie zaniedbałam ćwiczeń a potem gorący prysznic zmył ze mnie wszystkie wspomnienia i byłam już wolna aż w końcu ognisko pochłonęło wszystko a ja zostawiłam tylko kawałek mięsa i wątróbkę, którą bardzo lubimy obie z Matyldą i zmieściła się do lodówki jutro przygotuję ją z cebulką i ziemniaczkami z wody lekko tylko polanymi tłuszczem z jej smażenia…

Drzwi się otwierają i wchodzi do środka – roześmiana. Nakrywam do stołu. Teraz już możemy obie czekać na kolejne świece, szampana, koronkową bieliznę, na dotyk zawstydzonych piersi i na ból prowadzący wprost do rozkoszy. Wrzucam do talerzy ugotowany makaron i starą chochlą, którą odziedziczyłam po babci, ostrożnie nalewam rosół. Matylda wkłada płytę do odtwarzacza. Jemy i śmiejąc się oglądamy film o modliszkach.

Dodaj komentarz

Kontakt