Odcinek III

Zuzka zajmowała się obsługą członków. To znaczy nie tych członków o których myślicie, tylko naszych członków. Nie, tak też jest źle. Wiecie o co mi chodzi. Przyszła do pracy jakieś pół roku po mnie. Jak ją pierwszy raz zobaczyłem w Wodopoju to Garfield z kawą niemal nie wyleciał mi z ręki. Cudo. Brunetka o włosach delikatnie wpadających w rudy odcień. Cera alabastrowa,  nogi w dżinsowych spodniach jak prosto z reklamy. Głos? Głos anielski wydobywał się z jej różowych usteczek umiejscowionych pod małym, troszkę perkatym, ale właśnie dlatego ślicznym noskiem. Mogłem na nią patrzeć godzinami. I słuchać jej godzinami. Zostawiałem drzwi od pokoju otwarte, aby widzieć kiedy idzie do Wodopoju i móc do niej tam dołączyć. Ile razy poparzyłem się gorącą kawą, aby opróżnić kubek i mieć pretekst aby tam pójść. Pokłóciłem się przez to z Martą i Martą, bo one uważały, że zamknięte drzwi to podstawa przeżycia w naszej firmie.

Niestety, rzadko udawało mi się spotkać ją samą. W zasadzie przez pół roku nie udało mi się nigdy. Zawsze był jeszcze ktoś. A teraz nagle byliśmy sami.

– Cześć, Zuzka – rzuciłem tak oficjalnie, mimo że bardzo chciałem powiedzieć coś inteligentnego, śmiesznego. Tak żeby zrobiła „wow” i potraktowała mnie jako obiekt do ciekawej rozmowy. „Cześć Zuzka” raczej odbiegało od tego standardu.

– Cześć, Michale. What,s up?

Zuzka perfekt znała angielski. I francuski. I chyba hiszpański. Trzy języki. Wyobraźnia mi się uruchomiła tak, że poczerwieniałem na twarzy. Garfield tylko pokiwał głową z politowaniem.

– Jakoś leci. Wiesz o Pepe? – No. Wyżyny elokwencji z mojej strony.

Pokiwała tylko głową. Ubrana była prawie jak co dzień w dżinsy, takie co to podkreślały wszystko co miały podkreślić, kolorową, długą kamizelkę z dzianiny i czarną bluzkę z długim rękawem. Na nogach zamszowe kozaczki z małym obcasem i cholewką do pół łydki. Milczałem nie mogąc oderwać od niej wzroku. Chyba to zauważyła, bo trochę się zarumieniła.

– Ciekawe, kto mógł to zrobić? – dzięki, Pepe. Dzięki, bo dzięki tobie to mam jakiś temat do rozmowy. Herkules Poirot ulotnił się z mojej głowy natychmiast.

– Wiesz, Michale. Myślę, że pewne, jak to określę, działania Pepe nie mogły skończyć się niczym dobrym.

Zuzka pracowała w tej części korytarza, gdzie my zapuszczaliśmy się rzadko. To znaczy na przeciwko gabinetu SM. Pepe też był z tamtej części.

– Jakie działania? O niczym nie wiem.

Ona tylko się uśmiechnęła. Boże, co to za uśmiech. Garfield usiłował powiedzieć mi, żebym pilnował swojej szczęki, bo zaraz wyrżnę nią w podłogę. Sam to wiedziałem.

– To nie jest temat na rozmowę w tym miejscu. – położyła nacisk na słowa „w tym miejscu”.

– To może pójdziemy po pracy na kawę i mi zreferujesz, co wiesz. Wiesz, Darek przyjął mnie do zespołu który ma wyjaśnić tajemnicę śmierci Pepe. – Usiłowałem być bardzo przekonujący.

– Dzisiaj nie mogę, bo po pracy idę do fryzjera, ale jutro możemy.

Yes. Yes. W głowie biły mi dzwony. Szybko potwierdziłem, że jutro jak najbardziej mi odpowiada. Miałem jutro co prawda po pracy odstawić samochód do mechanika, ale pierdolić mechanika. Kawa z Zuzką, poza miejscem pracy. To było najważniejsze.

– To dobrze. Jak będziesz wychodził jutro z pracy to wejdź do mnie do pokoju. Wyjdziemy razem.

Wyjdziemy razem. Nawet nie marzyłem że usłyszę kiedyś te słowa. Pokiwałem energicznie głowa chowając się trochę za Garfielda z parująca czarną kawą aby Zuzka nie zobaczyła radości na mojej twarzy. Wybulgotałem przez tą kawę.

– No to jesteśmy umówieni. Fajnie.

Popatrzyła na mnie tak jakoś dziwnie ale uśmiechnęła się i wyszła na korytarz. Ja za nią. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności spojrzenia na to jak się porusza. Tak byłem zapatrzony w jej sylwetkę niknącą w drugiej części korytarza, że przeszedłem drzwi od pokoju Darka.

Zuzka od momentu, jak zaczęła pracować w naszej firmie od razu uruchomiła w mojej głowie rozważania na temat romansów biurowych. Wiedziałem, że jest żelazna zasada w języku angielskim brzmiąca w skrócie DFS, co w rozwinięciu brzmiało „Don’t Fuck Staff”. Na polski tłumaczono to jako „Nie bierz dupy z własnej grupy”. Dla Zuzki jednak byłem gotów pogwałcić tę zasadę. Właściwie to podjąłem taką decyzje już na początku rozważań.

Marta i Marta chyba coś zauważyły, bo wdały się kiedyś ze mną w długa dyskusję na temat związków w pracy. One oczywiście oceniały je negatywnie. Przy okazji nie omieszkały mi powiedzieć, że właśnie Zuzka jest taką wredną suką, która nie myśli o niczym innym tylko o złapaniu w pracy jakiegoś faceta. Nie kłóciłem się z nimi za długo, bo wyobrażenie o tej „wrednej suce” która zagina parol na mnie, skutecznie odbierało mi argumenty w dyskusji z nimi. Nie chciałem im powiedzieć, że ja, w odróżnieniu od nich chętnie bym się przez Zuzkę dał złapać w pracy. Ale co tam kobiety mogą wiedzieć o męskich namiętnościach. Nie chciałem wypominać pierwszej Marcie i Marcie, że kiedyś prosiła nas o to, żebyśmy dali jej alibi przed jej partnerem. Zabujała się w młodym dziennikarzu i urywała się co chwila na spotkania z nim. Co tam robili, nie chciałem wiedzieć. Słyszałem tylko jak obie Marty i Marty szeptały między sobą starając się żeby nic nie dotarło do moich uszu. I widziałem jak pierwszej Marcie i Marcie błyszczały oczy po każdym spotkaniu. Nie mój interes, ale nie będą mi teraz obrzydzać Zuzki.

Wszedłem bez pukania do pokoju Darka. Siedział za biurkiem z głową podpartą na rękach i tępym wzrokiem gapił się w ekran laptopa.

– No jak. Wymyśliłeś już, kogo weźmiesz do zespołu? Oprócz mnie, oczywiście. – Na razie musiałem wyrzucić Zuzkę z mojej głowy.

– Nie. Jeszcze nie. W ogóle nie wiem jak mam się do tego zabrać.

– Przestań biadolić. Wybierz zespół tak, żeby wesoło nam się pracowało. Daj SM do zaakceptowania, a później zobaczymy co się wydarzy.

– To kogo byś jeszcze wziął?

– Ja bym wziął Dżordża, Lolkę i Zuzkę. – musiałem kuć żelazo póki gorące.

– Mówisz?

No jasne, że mówię. I tak Zuzkę wymieniłem dopiero na końcu. Reszta była tylko dla zamaskowania. Tak w ogóle to mógłby poprowadzić te sprawę tylko z Zuzką. Od razu wyobraźnia podsunęła mi obrazy z filmu Pan i Pani Smith.

– To są według mnie najlepsze kandydatury. Dziewczyny muszą być dla złagodzenia obyczajów. Żebyśmy zanadto nie kurwowali podczas spotkań roboczych.

Darek tylko pokiwał głową. Uderzył w klawiaturę laptopa i wysłał mailem podane przeze mnie propozycje wprost do SM.

– To kiedy pierwsze spotkanie zespołu? – zapytałem.

– A co ci się tak spieszy? Jeszcze nie ma akceptacji. A jak znam życie nie odbędzie się bez jakichś zmian w składzie.

Jakby na potwierdzenie jego słów zadzwonił telefon. Darek podniósł słuchawkę, przez chwilę słuchał po czy powiedział tylko – Już idę.

– Właśnie mnie wzywa – powiedział odkładając słuchawkę. Ciekawe co jeszcze wymyśli?

– To ja idę do siebie. Jak wrócisz to daj znać. – Pożegnaliśmy się tak jakby wychodził na wojnę. Wizyty u SM często, jeżeli chodzi o skutki, wojnę przypominały.

Wróciłem do pokoju. Marta i Marta obrzuciły mnie spojrzeniem w którym była jakaś taka nagana.  No jasne. Nie było mnie prawie pół godziny. Ale co po mojej obecności, jak do roboty nie mieliśmy kompletnie nic?

– SM cię szukała.

O kurwa. O co chodzi. Rzadko byłem do niej wzywany. Nie lubiła ze mną rozmawiać, bo według niej tylko się wymądrzałem. Bo na robocie swojej oczywiście się nie znałem, bo na niej znała się tylko ona.

– Mówiła, co chce?

– Ona? – uniesione brwi dziewczyn powiedziały mi wszystko. Zresztą moje pytanie było idiotyczne. Plebsu nie informowało się o poczynaniach króla. U niej zawsze trzeba było być przygotowanym ze wszystkiego. Znać na pamięć kwoty jakie dotyczyły projektów, albo wiedzieć co się robiło w zeszłym tygodniu w czwartek. Tłumaczenia w stylu – „mam to zapisane w kalendarzu” nie wchodziły w grę. Wywoływały tylko pogardliwy grymas na jej twarzy.

Przeleciałem wzrokiem po kilku excelowskich tabelkach nawet nie mając nadziei, że coś z nich zapamiętam i ruszyłem do jaskini lwa.

W Firmie przyjął się taki zwyczaj, że wszyscy pracownicy przechodząc przed gabinetem SM starali się być jak najdalej od niego. Wyglądało to dość zabawnie bo wszyscy sadzili jak najszybszym krokiem prawie ocierając się o przeciwległą ścianę, ze wzrokiem wbitym w wykładzinę, mimo że drzwi od jej gabinetu były zamknięte. Delikwent, który musiał się zbliżyć do tych drzwi w celu ich otworzenia po uprzednim zapukaniu odprowadzany był spojrzeniami pozostałych wyrażającymi głębokie współczucie ale też i ulgę, że nie spotkało to ich.

Zapukałem. Nie usłyszałem proszę, tylko drzwi się nagle otworzyły i w progu powitała mnie SM, bez butów, w samych rajstopach.

– Nie znoszę chodzić w biurze w butach. Nogi mnie bolą. Zresztą na bosaka jest zdrowiej.

Powitała mnie tymi słowami i ruszyła z powrotem do swojego biurka, zostawiając mnie skonsternowanego na progu. Wszedłem do środka, zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem w jednym z foteli usiłując sprawić wrażenie, że jestem maksymalnie skoncentrowany na rozmowie. Było to trudne, bo fotele były z tych co same zapraszają do wywalenia się w nich. Nogi same kierowały się w kierunku stolika. Powstrzymałem się, bo to chyba jednak by była przesada.

– Obserwuję cię już od dawna.

Ooo. Ten początek nie wróży niczego dobrego.

– Przed chwilą był u mnie Darek. Jakie masz zdanie na temat jego pracy?

Wiedziałem, że nie będzie lekko, ale że aż tak? Czy mam bohatersko polec za biurowego przyjaciela czy złożyć go w ofierze za podniesienie swoich notowań? Postanowiłem znaleźć złoty środek.

– Wszystkie sprawy w których współpracujemy załatwiane są okej. Ale my rzadko mamy ze sobą do czynienia na niwie służbowej. – Skąd mi się ta „niwa” wzięła?

– Bo ja nie jestem z niego do końca zadowolona.

Do jakiego „końca” do jasnej cholery? Może by tak konkretniej – pomyślałem, ale siedziałem cicho. Wiem z doświadczenia, że w takich przypadkach zalecana jest wstrzemięźliwość. Czekałem na rozwinięcie mając nadzieję, że w tym dialogu nie nadeszła jeszcze moja kolej.

– On jest za bardzo strachliwy. Cały czas zasłania się jakimiś przepisami.

A co ma kurwa robić prawnik. Przecież od tego jest. Nadal czekałem.

– Pomyślałam sobie, że w związku z tym, że jesteś w zespole do spraw wyjaśnienia sprawy Pepe, mógłbyś zwrócić uwagę na to, żeby nie przedłużał wyjaśnienia tej bulwersującej sprawy. Liczę na ciebie. Jesteś rzutki w działaniu i wiem, że poradzisz sobie z tym wszystkim.

Z czym „wszystkim”? Z kablowaniem na kolegę czy ze znalezieniem sprawcy śmierci Pepe? Pomyślałem przez chwilę, czy nie poprosić w związku z tym dodatkowym zadaniem o podwyżkę, ale mój wewnętrzny głos sumienia szybko mi wytłumaczył, że byłyby to judaszowe srebrniki. Pokiwałem więc głową we wszystkie strony, co można było przy odrobinie dobrej woli wziąć za milczącą zgodę.

– Cieszę się, że tak uważasz. Wiem, że rozwikłamy sprawę tego nieszczęsnego Pepe i że będę mogła przekazać Prezesowi nasze osiągnięcia w tej materii. Oczywiście nie obędzie się bez nagród – zawiesiła głos i zajęła się stukaniem w klawiaturę. Spod biurka wystawały jej stopy w rajstopach. A może w pończochach? Jezu, o czym ja myślę? Tak czy tak, widok był powalający.

Rozmowa była skończona. Zakończyła marchewką i nie zamierzała nadal znosić mojej obecności w jej gabinecie.

– Ok, pani dyrektor. – Wypadłem szybciej niż wszedłem. Na korytarzu przystanąłem na chwilę usiłując zakumać konsekwencje tej rozmowy, ale umysł mi nie chciał ruszyć, więc pozostawiłem rozważania na czas domowy. Każdy, kto od niej wychodził czuł się jak bokser po ciężkim nokaucie. A czas po którym bokser po ciężkim nokaucie zdoła pozbierać myśli porozrzucane na ringu liczy się w dniach a nie w godzinach. Niektórym zostaje do końca życia. Mnie energii wystarczyło tylko na rzut oka na zegar umieszczony w sekretariacie. Szesnasta czterdzieści trzy. Pakowanko i hajda do domu.

Wróciłem do pokoju. Marta i Marta były już spakowane i czekały w blokach startowych na nadejście upragnionej siedemnastej. Ja nie miałem co pakować, więc przyłączyłem się do ich bloków startowych. Komputer zamierzałem wyłączyć w ostatniej chwili. Oczywiście wciskając i przytrzymując guzik na beżowej skrzynce. A po co jakiś guru informatyczny firmy ZNP ma mieć możliwość zaraportowania do SM że skończyłem pracę siedem minut przed czasem?

Punktualnie o siedemnastej włączyliśmy się zgrabnie w tłum ludzi radośnie zbiegających po schodach i odbijających karty na portierni. Wszyscy po drodze mijali idącego powoli ze spuszczoną głową Darka. Klepnąłem go w ramię i powiedziałem, żeby się nie martwił, ale nosić wraz z nim brzemienia dziś nie zamierzałem.

Pożegnałem się z Martą i Martą i poszedłem na przystanek. Rozpierała mnie energia. Po pierwsze – skończył się dzień pracy i świat od razu zrobił się piękny. Po drugie – miałem plan jak zabrać się za wyjaśnienie śmierci Pepe. Po trzecie – mijałem na ulicy piękne dziewczyny. Żadna co prawda nie była tak piękna jak Zuzka, ale były piękne inaczej. Zuzka. Jestem z nią jutro umówiony. Świat jednak jest piękny. No może bywa.

Autobus przyjechał spóźniony. Ludzi była masa i ledwo udało mi się dostać do środka. Stałem na stopniu z twarzą wtuloną w obfity biust zażywnej i leciwej już brunetki wystylizowanej na właścicielkę trzech stoisk w Hali Mirowskiej. Nie było źle. Biust pachniał dobrymi perfumami, a i ona co pewien czas kręciła nim zalotnie patrząc mi prosto w oczy. Autobusowy podryw? Niestety, wysiadła przy Dworcu Wileńskim i dalszą część drogi spędziłem z nosem wtulonym w plecak jakiegoś gościa z szerokim karkiem w dresie i adidasach. Plecak nie pachniał perfumami. Pachniał salą gimnastyczną i sterydami. Cóż, życie nie jest doskonałe. Ale bywa, bo z Zuzką jednak byłem umówiony.

Odcinek IV

Dodaj komentarz

Kontakt