Odcinek II

– Zebranie jest – Marta i Marta zawiadomiły mnie już od progu. – Ciekawe czy dowiemy się czegoś o Pepe?

– Śmiem wątpić.

– Ale SM na pewno będzie chciała się wykazać działaniem. Zobaczysz. Jeszcze nie wiadomo co nas może spotkać. – to druga Marta i Marta.

– Należy z pokorą przyjmować wyroki opatrzności – z tym idiotycznym tekstem na ustach uruchomiam swój komputer.

Windows z trudem przeciska się przez niezliczone obwody drukowane, aby po jakichś dwóch minutach zaprezentować mi na ekranie monitora informację, że komputer nie został prawidłowo zamknięty i wdzięcznie prezentując mi oferowane przez siebie możliwości rozwiązania tego problemu. Wiem, że nie został prawidłowo zamknięty. Zawsze wychodząc wciskam po prostu wyłącznik na beżowym pudle i trzymam go tak długo, aż ekran zrobi się czarny. To taka moja walka z koniecznością stosowania procedur Bila Gatesa. Jak by był mądry, to by się już połapał, że robię to celowo i dał mi spokój z tym przypominaniem. Ale mądry nie jest. Komputer, bo Bill pewnie jest, więc jak co dzień rano wciskam enter i czekam aż pojawi się ekran logowania. No nie. Zmień hasło. Jak ja tego nie lubię. Ile można wymyślać haseł. To znaczy wymyślać można dużo, ale ile można zapamiętać. I tak już pierdolą się mi te wszystkie hasła do kont pocztowych, facebooków i temu podobnych pierdół, a ten bezdusznie, co miesiąc, wymusza na mnie uruchomienie swojej inwencji. Inwencję to ja mam dużą, ale z moim dyskiem twardym jest słabo – ni jak nie mogę zapamiętać tych mojej inwencji produktów. Wystukuję na klawiaturze pocalujmniewdupe mając nadzieję, że tego jeszcze w tym systemie nie używałem. W tym nie, więc po chwili okienka startują.

Marta i Marta patrzą na mnie jakoś dziwnie. Musiałem to wszystko wymamrotać pod nosem. Uśmiecham się do nich przepraszająco. Outlook i nieprzeczytane (93). No tak. Poniedziałek. Do Seby, który koniecznie chce powiększyć mojego penisa dołącza się jakaś Kamila. Co ona, kurwa, może wiedzieć o moim penisie? Delete, delete, obniżki w salonie BMW też delete. Myślę że nie stać mnie nawet na kwotę tej obniżki, a co dopiero na BMW. Jest. Nadawca s.wlazly@znp.ngo.pl, CC p.grymas@znp.ngo.pl, for everyone.

Zawiadamiam wszystkich, że cotygodniowe zebranie pracowników odbędzie się jak zwykle o godzinie 11:00 w sali konferencyjnej. Pani Dyrektor przypomina, że obecność jest obowiązkowa.

Jaka pani Dyrektor? Kto kurwa wysyła tego maila? Ona czy s.wlazly małpa i tak dalej pl?

Pod spodem jak byk inicjały SW. Szczepan Wlazły. Zastępca SM i główny lizus biurowy. Biega przez cały dzień po biurze usiłując się bez przerwy dowiedzieć co robią poszczególni pracownicy. Jego chuda, wysoka sylwetka pojawia się znienacka w każdym pokoju. Kiwając małą główką i jąkając się troszkę, każde zdanie zaczyna od słów „Pani Dyrektor prosi/żąda/każe/poleca/mówi*” – niepotrzebne skreślić. Śmiejemy się, że dostał to stanowisko właśnie przez to kiwanie głową. SM lubi jak jej się przytakuje. A on ma taki naturalny tik. Zastanawiam się, czy dostałem kiedyś od niego jakiegokolwiek maila, w którym on o coś by prosił albo rozkazywał osobiście. Jako Szczepan Wlazły a nie Pani Dyrektor. Słówko Pani zawsze jest z dużej litery, gdy idzie do niej kopia. Gdy nie ma CC p.grymas@znp.ngo.pl to czasami zdarza się z małej.

– Marta i Marta. Na jakim etapie jesteśmy z rozliczaniem ostatniej transzy dotacji? – wolę się upewnić, żeby nie podpaść na zebraniu. – I w ogóle są jakieś newsy?

– Kolega Prezesa dostał już pieniądze za umowę zlecenie. – Pierwsza Marta i Marta uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. Druga Marta i Marta dorzuca.

– Reszta rozliczeń zgodnie z harmonogramem.

Ok. Czyli możemy do jedenastej zająć się własnymi sprawami. Dziewczyny buszują w internecie w poszukiwaniu okazyjnych wyprzedaży butów, ja wchodzę na wp.pl aby zobaczyć, co też ciekawego wydarzyło się przez weekend w naszym ukochanym kraju. Ale myślę cały czas o Pepe.
Pepe jest, a w zasadzie już był, pracownikiem sekretariatu na stanowisku, które szumnie nazywało się „Specjalista do spraw zamówień specjalnych”. Tak naprawdę nazywał się Piotr Pliś, ale nikt na niego inaczej nie mówił jak Pepe. Bo wyglądał i zachowywał się jak Pepe. Tak orzekło całe biuro, chociaż tak naprawdę nikt z nas nie wiedział jaki i gdzie jest wzorzec Pepe.

Te specjalne zamówienia to były materiały biurowe dla całej firmy, kawa i śmietanka dla Dyrekcji i od czasu do czasu wymiana służbowych aparatów komórkowych na nowsze modele. Nowsze znaczyło u niego nowsze od tych, które się psuły lub je zgubiono. Tylko i wyłącznie to. W związku z tym paradowaliśmy z modelami Nokii sprzed pięciu lat płacąc niebotyczne kwoty za połączenia, a przedstawiciel handlowy obsługującej nas sieci komórkowej zawsze serdecznie i długo konferował z Pepe w salce konferencyjnej. Prywatnie Pepe używał iPhone najnowszej generacji. Taki sam model miała SM. Szczepan Zastępca ma taką sama Nokię jak my. No cóż – poziomy dziobania.

Telefony telefonami, ale kto mógłby chcieć zabić tego biednego Pepe? I to korkociągiem, w kuchni, gdzie na podorędziu był wybór solidnych i ostrych noży. Nie sądzę, że powodem tego mógł być najnowszy model Samsunga Galaxy czy iPada.

Pepe był raczej lubiany, bo był wesoły i zawsze chętnie robił to, o co się go poprosiło. Czasami nawet był zapraszany do Wodopoju na kawę i pogaduszki. Oczywiście były to pogaduszki na tematy bardzo ogólne, bo Wodopój tak do końca zaufania do Pepe nie miał. Był kolegą szkolnym syna SM. I trochę za bardzo właził jej w dupę. Relacje z bywalcami Wodopoju określiłbym raczej jako ostrożnie poprawne. Ale nie da się ukryć, że dostarczał nam czasami cennych informacji z tamtej strony korytarza.

Przypomniała mi się moja telefoniczna rozmowa z Pepe z zeszłego roku. Zgubiłem telefon służbowy. Musiał mi gdzieś wypaść w autobusie jak jechałem do domu. Zadzwoniłem do niego, żeby powiadomić go o tym fakcie i zablokować możliwość korzystania z numeru. On miał wszystkie potrzebne PUKi. Rozmowa przebiegła mniej więcej tak.

– Cześć Pepe. Chciałem ci powiedzieć, że zgubiłem telefon służbowy.

– Gdzie zgubiłeś?

– Pepe. Jak bym wiedział gdzie, to bym go znalazł i nie dzwonił do ciebie.

Chwila ciszy w słuchawce i kolejne pytanie.

– Ale jak to zgubiłeś?

– Pepe, do jasnej cholery. Wyobraź sobie, że masz coś. Potem tego nie masz i nie wiesz gdzie to jest. To właśnie znaczy, że to coś zgubiłeś.

Nawet się uśmiechnąłem w duchu na wspomnienie tej rozmowy. Nie był zły ten chłopak. Choć telefony mieliśmy chujowe.

Marta i Marta znalazły chyba jakieś odpałowe buty, bo naradzają się z czego sfinansować ich zakup. Pierwsza Marta i Marta ma nibymęża. To znaczy partnera. I słyszę jak planuje skok na jego portfel. Druga Marta i Marta jest ciągle na etapie poszukiwania. Nie ma więc portfela do którego może sięgnąć.

– Może po prostu daj ogłoszenie, że szukasz sponsora na buty – rzucam zza komputera i widzę jak dwie pary oczu gromią mnie spojrzeniem mogącym rozwalić Mur Berliński. Ale on już dawno został rozwalony.

– No co? Normalna transakcja. Ty potrzebujesz butów, ktoś potrzebuje dziewczyny. Może akurat zatrybi. Mężczyźni lubią jasne sytuacje.

– Jakoś moje doświadczenie mówi mi, że raczej wolą niejasne. – odpowiada mi druga Marta i Marta.

– Bo może źle formułowałaś zapytanie? Albo swoje oczekiwania.

– Ty wszystko sprowadzasz do handlu wymiennego. A gdzie uczucia?

– Uczucia najlepiej rozkwitają, gdy jest dużo pieniędzy do ich podlewania.

Obie zaszczyciły mnie spojrzeniami które mogłyby powalić dorodnego byka i nie podjęły dyskusji.

– Skończcie juz pastwić się nad tymi butami. Jest dziesiąta pięćdziesiąt. Ruszamy na zebranie.

Musiałem to powiedzieć, bo buty przeniosły je w inną strefę czasową. A na zebrania nie wolno było się spóźniać. I najważniejsze. Nie można było przychodzić po SM. Ona zawsze musiała być ostatnia. Delikwent, który przychodził po niej narażał się na przepytanie z tego co dokładnie robił przez ostatni rok co do minuty. No może trochę przesadzam. Ale i tak nikt się nie spóźniał.

Lokujemy się za stołami konferencyjnymi ustawionymi w olbrzymi prostokąt. Tu jest ściśle ustawiona hierarchia zajmowania miejsc. Na jednym ze szczytów, tym bliżej drzwi siada SM. Obok niej, ale o dwa krzesła dalej siada Szczepan. Główna księgowa, pani Halinka, postawna kobieta o śmiechu tak donośnym, jak huk dział z Navarony wraz ze swoimi księgowymi lokuje na prawym, dłuższym boku prostokąta. Naprzeciwko księgowości, po lewej stronie prostokąta zasiada Sekretariat, a za nim Dział Obsługi Członków. Potem już panuje pewna dowolność. Najbardziej cenione są miejsca jak najbardziej odległe od SM. I trwa o nie zażarta walka. Co ciekawe. Nikt nie siada na przeciwległym, krótszym boku prostokąta, naprzeciw SM i SW. Choćby nie wiem jak tłoczno było wszyscy cisną się na dłuższych bokach. Jesteśmy wcześniej, wiec udaje nam się zdobyć niezłe miejsca prawie na końcu stołu, po lewej stronie. Ostatnie miejsce zajmuje już z tryumfalnym uśmieszkiem Darek. Przyszedł jeszcze wcześniej.

Oberpolicjant ciągle jeszcze siedzi u SM. Po sali roznosi się szmerek głosów werbalizujących nadzieje uczestników zebrania. Może nie przyjdzie.

Przyszła. Jak zwykle z miną adekwatną do jej nazwiska. Sala zamarła. Darek szturchnął mnie w bok i popatrzył na mnie porozumiewawczo. Oboje czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Było nie było, dzisiejszy dzień za sprawą biednego Pepe nie był standardowy.

– Jak pewnie juz wiecie, w naszej firmie wydarzył się dzisiaj nieszczęśliwy wypadek. – Mówiąc to powiodła spojrzeniem po wszystkich zebranych. – Rozmawiałam długo z inspektorem, który będzie prowadził sprawę, ale muszę wam powiedzieć, że mam jak najgorsze przeczucia. On kompletnie nie zna się na rzeczy. Zadawał mi jakieś głupie pytania i w ogóle mnie nie słuchał.

Sala się ożywiła i nawet słychać było jakieś szepty. SM ciągnęła dalej.

– On kompletnie nie chce uwierzyć, że to mógł być przypadek. Uważa, że Piotra ktoś zamordował. Tłumaczyłam mu, że to jest niemożliwe. Nie ma żadnych dowodów na to, że ktoś oprócz niego i ochroniarza był w budynku. Tak wynika z książki wejść i wyjść i potwierdził to ochroniarz. Ale inspektor się upiera, że ktoś musiał być. Tłumaczyłam mu, że mamy tak szczelne procedury, że skoro nie ma żadnych wpisów to znaczy że nikogo nie było. Mamy przecież ISO i nie jest to po prostu możliwe.

SW kiwał swoją głowa na zakończenie każdego jej zdania. Reszta siedziała chyba jednak trochę zadowolona, bo główny temat zebrania ich nie dotyczył. Darek pochylił się ku mnie i wyszeptał.

– Mam jak najgorsze przeczucia. Ilekroć mówi, że z czegoś jest niezadowolona to zawsze spada nam na głowę kolejna porcja gówna.

Pokiwałem w odpowiedzi głową zupełnie nieświadomie synchronizując się z SW.

– Darku. Jesteś naszym prawnikiem i myślę, że ty powinieneś wiedzieć, że w naszej firmie nie może dochodzić do takich niejasnych sytuacji. Jestem zawiedziona, bo jako prawnik powinieneś natychmiast zaproponować jakieś rozwiązania.

Po oczach widziałem, że Darek lekko zbaraniał. Sytuacja nawet zaczynała mi się podobać. Od czasu do czasu pisuję krótkie, z lekka surrealistyczne opowiadania. Musze jednak przyznać że moja wyobraźnia nawet nie umywa się do wyobraźni SM. Czekałem co dalej z tego wyniknie.

Darek usiłował coś wydukać, ale SM w ogóle nie miała zamiaru go słuchać.

– Postanowiłam, oczywiście w porozumieniu z Prezesem Zarządu, że powołamy nasz własny zespół do wyjaśnienia tej sytuacji. Wiecie doskonale, że na policję nie ma co liczyć. Wprowadzeniem stosownych zmian w procedurach zajmie się Szczepan, a ty Darku masz sobie dobrać zespół i będziesz odpowiedzialny za wyjaśnienie tej sprawy. Pokażemy tym urzędasom z policji, że nasza firma potrafi sobie radzić nie tylko w dziedzinie kultury. Nie może być tak, że byle inspektor będzie nam mówił co i jak mamy robić. Szczepan, opracuj stosowne procedury. Rozmawiałam z Prezesem i Prezes bardzo liczy na naszą inicjatywę. Darku, za godzinę u mnie z listą osób które chcesz mieć w zespole. Na dzisiaj to tyle i działamy, działamy.

Podniosła się z krzesła i wyszła z sali konferencyjnej nikogo nie zaszczyciwszy spojrzeniem. Wszyscy zerwali się z miejsc i radośnie pobiegli do swoich pokoi. Pepe nie Pepe ważne było, że zebranie się „upiekło”. Nikt nie dostał zjebki. Został tylko osłupiały Darek i ja do towarzystwa.

– Ale jaja – odezwałem się chcąc trochę rozładować jego ponury nastrój. – Teraz będziemy się bawić w detektywów.

Darek siedział i wyglądał tak jakby przed chwilą zderzył się co najmniej z czołgiem.

– Nie panikuj – pocieszałem go nadal. – Dobierzesz sobie ludzi i pomarkujesz trochę działania. Pewnie jak zwykle wszystko rozpłynie się w morzu niekompetencji.

– Wiesz co? – w końcu się odezwał. – Ja myślałem, że już mnie nic nie zaskoczy. Jak widać, myliłem się.

– Chodź do pokoju. Coś wymyślimy. – Pociągnąłem go za rękaw. Wyszliśmy na zupełnie pusty korytarz. Wszyscy pochowali się przed Darkiem, aby czasem nie znaleźć się w zespole. Normalka. Nikt nie chce dodatkowej partii gówna w chujowej pracy. Ja byłem nawet trochę ciekawy, co lub kto wysłał Pepe na tamten świat. Pomyślałem sobie, że z chęcią zostanę detektywem. Przecież przeczytałem całego Stiega Larssona, Jo Nesbo i Raymonda Chandlera. Ich bohaterowie mogli, to ja pewnie też mogę.

– Słuchaj. Piszę się do zespołu.

– Co? – Darek nie bardzo jeszcze wrócił do rzeczywistości.

– Mogę być w twoim zespole. Z przyjemnością nawet.

– Dzięki. – powrót do rzeczywistości nastąpił. – Zapraszam do mnie na kawę. Naradzimy się.

Darek był w uprzywilejowanej pozycji, bo jako jedyny oprócz SM i SW posiadał swój własny jednoosobowy pokój.

– Ok. Wypadnę tylko do siebie po kubek i zatankuję w Wodopoju.

Nalewając sobie kawę zastanawiałem się, kto mógł aż tak nie lubić biednego Pepe aby wrazić mu korkociąg w klatkę z piersiami. I to tak wrazić mu na śmierć. Musiało się wydarzyć coś takiego, o czym biuro nie wiedziało, albo ja nie wiedziałem. Postanowiłem, korzystając z okazji, porozmawiać trochę z pracownikami. Wbicie korkociągu musiało być efektem finalnym czegoś co istniało wcześniej. Jak ustalę co to było, to pewnie znajdę osobę która miała motyw. Nie sądziłem, że przyczyn należy szukać w tajemnicach z dzieciństwa Pepe. Właściwie to nic nie sądziłem. Ale cały czas umysł mi pracował wynajdując powody dla których korkociąg mógł znaleźć się w biednym Pepe. Przez głowę przelatywały mi strzępki kryminałów, które czytałem. Jaki mógłby być motyw? Po krótkiej chwili wyeliminowałem z moich rozmyślań seryjnego zabójcę. No, może nie całkiem, ale przesunąłem go na koniec listy. Może jakaś zawiedziona miłość. Ale to był temat rzeka. A może prozaiczna sprzeczka po pijaku? Ciekawe czy miał jakieś promile we krwi. Przydałby mi się jakiś znajomy w laboratorium kryminalistycznym. W książkach bohater zawsze ma jakiegoś takiego znajomego, który podsyła mu nielegalne informacje. Ja nie miałem. Cóż, trzeba będzie zastosować metody Herculesa Poirot. On nie miał znajomych techników. Wszystkie zagadki rozwiązywał potęgą własnego umysłu. Zamyśliłem się tak, że nie zauważyłem jak koło mnie stanęła Zuzka. Musiała mnie ta sprawa z Pepe nieźle wkręcić, bo zazwyczaj zawsze zauważałem jak Zuzka pojawiła się gdziekolwiek.

Odcinek III

Dodaj komentarz

Kontakt